Już dosyć sporo czasu upłynęło odkąd zachwycałem się serialem Firefly. Dziś trochę o jego pełnometrażowej kontynuacji. Film wyszedł spod ręki tego samego człowieka, który zajmował się serialem. Nadal mamy tu kowbojskie podejście do tematu podboju kosmosu. Statki itp są jak najbardziej sci-f'owe, ale juz zachowanie ludzi na planetach to typowy western. Przez analogię można każdą z takich planet przyrównać do miast dzikiego zachodu. Mimo to w filmie jest to troszkę mniej widoczne, serial w tym przodował.
Film rozwija wątki znane z serialu. Akcja toczy się wokół Rivier, jednej z pasażerek zabranych przez Serenity. Okazuje się, że Sojusz wysyła za nią człowieka, który ma odzyskać mała - jest on dosyć bezwzględny, ale trzeba przyznać, że to facet z zasadami. W trakcie filmu wyjaśnia się kilka wątków, które pojawiły się tylko na chwilę w serialu. Generalnie, to niechciałbym zbyt dużo akcji zdradzać, bo mógłbym zepsuć zabawę tym którzy chcą obejrzeć. Ci którzy nie chcą i tak nie skorzystaliby z dalszego dopowiadania fabuły :-D Ważne, że cały scenariusz jest świetny, a pomysły w nim zawarte świeże. Całość wciąga.
Wraz z nowym filmem dostaliśmy dalszy ciąg wspaniałych, mięsistych i pełnych życia bohaterów. Są dobrze zagrani i wspaniale zarysowani w fabule. To nie mdły Star Trek. Całość dzieje się we wszechświecie, który ma ogromny potencjał. Jest przemyślany i spójny - bardzo przypomina rozmachem ten z serialu Farscape. Polecam.
Serenity (2005)
Reżyser: Joss Whedon
Obsada: Nathan Fillion, Adam Baldwin, Summer Glau, Jewel Staite